wtorek, 24 lutego 2015

Stambuł sensorycznie: dźwięki

Bosfor
Przejmujące, basowe dudnienie. Przypominające instrument dęty, podobne do dźwięku tuby. Szczególnie przydatne w mgliste dni, gdy widoczność pozostawia wiele do życzenia. Skrzypienie zaciskanych na cumach lin. Szum fal uderzających o brzeg przystani. Buczenie silnika. Jazgot przelatujących mew. Słuchawki w uszach – nie wypada, nie wypada…



İstiklal
Słychać go już z daleka. Nie pędzi z prędkością światła, mimo to sumiennie ostrzega spacerujących Aleją . Systematycznym, upartym dzyń, dzyń przepędza tych, którzy odważyli się iść trasą nie dla pieszych, wzdłuż torów, które są tylko dla niego. Wypełniony kosmopolityczną mieszanką języków: tureckim, arabskim, angielskim. Czasem rosyjskim. Bywa, że niemieckim, włoskim, francuskim…



Bazar
Buyrun… buyrun… buyrun… I wszystko jasne. Ogórki po dwa lira, pomidory po trzy, majtki w specjalnej cenie – dwie pary za cztery. Buyrun… buyrun… Między koronkową bielizną: rury do odkurzacza, kapusta i skarpetki. Buyrun… dla każdego coś fajnego, dla każdego coś taniego.



Ezan
Turystyczna atrakcja, zmora mieszkających w bliskim sąsiedztwie meczetu. Poranny śpiew muezzina wyrywa ze snu nieprzyzwyczajonych, podczas gdy doświadczeni stambulczycy przekręcają się tylko na drugi bok. Głos jak z zaświatów/innego świata. Otwieramy jedno oko i… nie wiemy, czy to jeszcze sen czy już jawa...



I te koty
Stambuł to miauczenie. Na ulicach, w kawiarniach, witrynach sklepów. Istanbul… Cool for Cats (parafrazując hasło liczącej prawie dwa tysiące członków fejsbukowej grupy: Cihangir… Cool for Cats). Koty, niekwestionowani władcy Miasta: dokarmiani, pojeni, głaskani.

środa, 18 lutego 2015

Stambuł to muzyka


Uliczna, mniej lub bardziej profesjonalna

Podziemia metra, najbardziej oblegane ulice i deptaki – tu, jak w każdym innym kraju, znajdziemy muzyków świetnych jak i tych ledwie poprawnie brzdąkających. Ulica nie dyskryminuje. Grający na wiolonczeli klasyczne utwory studenci konserwatorium uzbierają często do przysłowiowego kapelusza tyle samo co początkujący, ale za to zabójczo przystojny gitarzysta z godnym pozazdroszczenia talentem marketingowym.

Weekendowa Aleja İstiklal to prawdziwy wysyp muzycznych talentów i beztalenci. Co kilkaset metrów nowe dźwięki, nowe emocje. Leciwy staruszek grający w zawrotnym tempie na kemençe (trójstrunowe skrzypce – popularny instrument w regionie Morza Czarnego) i towarzyszący mu młody chłopak (wnuczek?), sprawujący pieczę nad wpadającymi szczodrze do pudełka monetami. Sprawiająca tylko wrażenie oderwanej od rzeczywistości, orientalno-rockowa grupa, której członkowie najwyraźniej mocno stąpają po ziemi – jeden z nich uśmiecha się zalotnie, prezentując ulicznej widowni płytę (do nabycia w promocyjnej, ma się rozumieć, cenie). Kilkadziesiąt metrów dalej smętny saksofonista ze smętnym utworem. Mimo świetnego brzmienia nie przykuwa uwagi przechodniów tak jak barwnie ubrani (przebrani?) Peruwiańczycy tupiący żwawo w rytm wygrywanej na flecikach, prostej melodii. Cóż, etniczne klimaty z tego regionu świata to w Stambule stosukowo nowe zjawisko…

Ulica to nie tylko muzyczna scena – to również parkiet. Prawdziwa scena taneczna. Wystarczy jedna darbuka i rytmiczne uderzenia, by wokół niepozornego grajka zebrał się krąg tańczący z pasją halay (turecki taniec ludowy).

Najciekawszą, a przy tym specyficznie stambulską „sceną muzyczną” jest jednak… prom, czyli przeprawa na drugi kontynent umilana przez samozwańcze gwiazdy podróży: zwykle młodych, na oko studentów, przeważnie w parze wokal-gitara. Pragnącym skupić się na lekturze lub marzącym o wyciszeniu po długim dniu pracy zaleca się szybkie oddalenie w najbardziej zaciszny zakątek promu. Jeśli taki się znajdzie...


Barowo-restauracyjna, mniej lub bardziej spontaniczna

W barach, jak to barach, bywa różnie. Jedno jest pewne: przyjechać do Stambułu i nie wpaść na barowy koncert to hańba i skandal.

Turcy uwielbiają muzykę, taniec, śpiew. Widać to wyraźnie nawet w miejscach, w których muzyki na żywo brak – barowe głośniki często podkręcone są do granic możliwości, co utrudnia komunikację i wymusza krzyk w miejsce normalnej mowy. Z muzyką na żywo bywa jeszcze głośniej. Brzmi to ciekawie zwłaszcza latem – barowy ogródek atakowany jest muzyką z lokali dookoła, w głowie zaczynają szumieć dwie, czasem trzy melodie jednocześnie. Z pozytywów: nie słychać zespołów z dalej położonych barów – te najbliższe skutecznie zagłuszają bardziej oddalone decybele…

Najwspanialszym elementem stambulskiej sceny barowej są jam sessions, gdy przypadkowi muzycy tworzą ciekawe instrumentalne konfiguracje i grają spontanicznie muzykę wyższych lub niższych lotów – zależy od miejsca i, oczywiście tego, jakiego kalibru są to muzycy. Oraz czy danego wieczoru mają wenę.

Do turystycznych must-do (w którym zawierają się must-see, must-hear, must-eat, must-drink…) należy wieczór w meyhane, tureckiej restauracji, w której zajada się zimne i ciepłe meze (przystawki) oraz dania główne (głównie pod postacią ryby) i popija anyżówkę przy akompaniamencie muzyki tradycyjnej. Hałaśliwy wieczór w meyhane umilają zwykle instrumenty takie jak saz (lutnia o długim gryfie), klarnet i darbuka. Czasem akordeon. Napiwek dla grających obowiązkowy. Zamawianie utworów – mile widziane.


Klubowo-koncertowa, mniej lub bardziej płatna

Swing Night w Mama Shelter... i koktajle za pół ceny

Jeden z wielu ubiegłorocznych koncertów polskich zespołów: Drekoty w Muzeum Pera

Jesień, czyli dużo deszczu i Hard Rock Cafe, czyli dużo klasycznego rocka

Środowy High Jazz w Klubie ROXY. Najlepsi muzycy, wstęp wolny. Zdjęcie: Istanbul Funk Unit z Moniką Bulandą na perkusji

Replikas, czyli niekonwencjonalna mieszanka dziwnych dźwięków. Turecka psychodelia w najlepszym wydaniu

Stambuł jako miasto muzyki przedstawił świetnie w swoim filmie Życie jest muzyką turecki reżyser, Fatih Akın. Polecam, obejrzałam trzy razy.