piątek, 18 stycznia 2013

Stambulsko-ekspatowych stosunków towarzyskich odmiana przez przypadki, czyli wpis wielce niepoważny

"Myślę, że jest tu doprawdy pięknie" - napis w toalecie jednego z popularnych barów na Taksimie, chętnie odwiedzanego przez ekspatów


MIANOWNIK
Kto? Ekspaci.
Co (robią)? Szukają.

DOPEŁNIACZ
Kogo?
Bratniej duszy.
Cierpliwego słuchacza ekspatowych wynurzeń, zrzędzeń i narzekań.
Partnera atrakcyjnego fizycznie i/lub intelektualnie (niepotrzebne skreślić).
Czego?
Motylków w brzuchu.
Ukojenia skołatanych nerwów.
Rozrywki na sobotni wieczór.

CELOWNIK
Komu? Każdemu (kto ośmieli się wyjść do ludzi).
Czemu? Bo Stambuł wyciąga z domu
oraz
wciąga w wir aktywności i rozrywek wszelkiej maści.

BIERNIK
Kogo? Wrobić w płacenie rachunku.
Co? (zamówić) Spaghetti z homarem w restauracji 360.
Podwójną porcję.
Jako przystawkę.

NARZĘDNIK
Z kim (się wychodzi?) Z towarzyszami stambulskiej doli i niedoli.
Z czym? (do ludzi?) Przeważnie z tą samą nudną gadką na temat „tymczasowego” bezrobocia, tudzież (równie, jeśli nie bardziej nudnej) posady nauczyciela języka angielskiego.

MIEJSCOWNIK
O kim? O czym? (się rozmawia):
Ze świeżynkami: o pięknie zachodu słońca nad Bosforem, Wielkim Bazarze, Błękitnym Meczecie. Oraz nauce języka angielskiego.
Z ekspatami zaprawionymi w boju: o tym, jak unikać świeżynek. Oraz rozmów na temat nauki języka angielskiego.
Łamanym tureckim lub nieco mniej kaleczonym (w zależności od nacji) angielskim.
O (ooo…!) czyli tak zwany wołacz
Randka w ciemno
oraz
Nie-randka, która, dziwnym zbiegiem okoliczności / mocą Tureckiego Przeznaczenia, okazała się randką.
Ze skutkiem równie niepożądanym.

wtorek, 15 stycznia 2013

Pewnego razu w Anatolii




Pewnego razu w Anatolii... spadł śnieg.

Przepowiadana od tygodni zawierucha. Nadchodzące nieubłaganie zimowe katharsis. Sądny dzień śnieżny.
Dzięki ogłaszanej wszem i wobec pogodowej anomalii Stambulczycy mieli przynajmniej dość czasu na przygotowanie się do nadejścia końca: zimowe przetwory, potem już tylko zimowy sen.

W stanie zimowej hibernacji pozostać można bez większych wyrzutów sumienia. Wraz z pierwszymi śnieżnymi płatkami na nieboskłonie zamykane są szkoły, instytucje publiczne oraz najbardziej empatyczne firmy prywatne. Makabryczne korki uniemożliwiają przedostanie się z jednego końca miasta na drugi. Paraliż miasta – lepszej wymówki nie trzeba.

Spacer po oblodzonym, pagórkowatym (jakby nie było – położonym na siedmiu wzgórzach!) Stambule należy do sportów ekstremalnych. Nieliczni szaleńcy próbują wytrwale pedałować. Nie tylko wychodzą więc ze swych bezpiecznych kryjówek, wspinają po śliskich zboczach, potykają, ale wsiadają na dwukołowe pojazdy, stanowiące zagrożenie dla uczestników ruchu drogowego podczas najzwyczajniejszych nawet warunków pogodowych.
Z różnym skutkiem.






poniedziałek, 7 stycznia 2013

Nowy Rok, czyli Happy Christmas



– Dlaczego wracasz z Polski tak wcześnie, zamiast zostać z rodziną na święta?
– Ale ja mam lot dopiero 29-go…
– No właśnie…?
Co roku ta sama śpiewka, jak zdarta turecka płyta: 31 grudnia to nie święta.

A zresztą, co za różnica…



Nieliczni Turcy, spragnieni świątecznych tradycji (czy też: żądni prezentów i dekoracji), obdarowują się upominkami ostatniego dnia roku. Każdy pretekst do świętowania i nieokiełznanej konsumpcji jest dobry, a migoczące światełka i pocieszny Mikołaj motywują do zakupoholizmu ze zdwojoną mocą. Jakby nie było, Święty nasz Mikołaj urodził się w Antalyi, śródziemnomorskim kurorcie doskonale znanym polskim turystom...

Trudno dziwić się, że niektórzy życzą sobie Wesołych w Sylwestra. W Stambule co roku przybywa świątecznych, czyli noworocznych dekoracji – tych do kupienia w sklepach i tych owijających latarnie, oplątujących budynki i sklepowe witryny. W cukierniach roi się od świątecznych ciasteczek pod postacią choinek, prezentów, radosnych reniferków. Po sąsiedzku z baklawą.
Aleja İstiklal świeci, migocze, mieni się, pulsuje. Przechodnie pozują do zdjęć przed świąteczną „bombką” jednego z operatorów telefonii komórkowej: kolorowy bałwan uwięziony w plastikowej kuli i wirujący wokół niego sztuczny śnieg kontrastują z mało zimową stambulską aurą.

Piątkowe popołudnie, 10 stopni na plusie. Stambulczycy odziani jak na początek stycznia przystało – w zimowe kurtki i ciężkie kożuchy. Prom z Kabataş na Kadıköy, temperatura pomieszczenia: około 30 stopni, czyli zdecydowanie powyżej pokojowej. Przydałaby się klimatyzacja zamiast ogrzewania.
Po chwili korytarz przemierza energicznie wysoki, dobrze zbudowany sprzedawca napojów – bynajmniej nie chłodzących: „Salep, sıcak saleeep!” (salep, gorący salep). Tak jakby zgrillowanym podróżnym do szczęścia potrzebny był właśnie parujący, lepki, słodki, posypany zwykle cynamonem napar ze storczyka. Pychota.
Po chwili na ekranie telewizora pojawia się prognoza pogody – na sobotę zapowiadane są... opady śniegu.
I nagle wszystko staje się jasne…