sobota, 24 maja 2008

Z serii „Turecka majówka”. Odsłona Druga: Zasłonięty Fatih

Niemałe miasteczko, do jakich zalicza się ponad 15-to milionowy Stambuł, dzieli się na wiele dystryktów. Te z kolei na mniejsze, jak ja to nazywam „podobszary”. Przyzwyczaiłam się już do tego, że nawet małe „sąsiedztwo” ma swoją własną nazwę, którą stosuje się częściej niż choćby nazwę danej ulicy.

http://img.tripatlas.com:8080/media/images/Istanbul_districts.png


Administracyjny podział Stambułu [już bardziej profesjonalnie] to 32 dystrykty/dzielnice, które dzielą się na liczne „sąsiedztwa”. Zarówno po europejskiej, jak i azjatyckiej części miasta: http://en.wikipedia.org/wiki/Category:Districts_of_Istanbul

Przykład. Szukałam ostatnio adresu w okolicach Gültepe. Nikt nie znał oczywiście nazwy ulicy, kojarzono za to „stary budynek Philipsa” [z którego Philips wyniósł się swoją drogą jakieś dziesięć lat temu…].

Oto więc, jak zostałam poinstruowana przez telefon: Şişli (dystrykt) - Levent (stacja metra) - niedaleko Kanyon (centrum handlowe) - Gültepe właśnie (sąsiedztwo) - i wspomniany, legendarny jak widać, „stary budynek Philipsa”.


W ostatni, długi majowy weekend, wybrałam się ze znajomymi na podbój dzielnicy Fatih. Jednej z największych, położonej w centrum Stambułu [główny przystanek, tuż przy meczecie Fatih – osiem przystanków z placu Taksim, autobusem 87 do Edirnekapı].

Był akurat 19 maja, Spor Bayramı, święto sportu i młodzieży, toteż Taksim tonął w wieńcach [bynajmniej nie pogrzebowych].

Znów pod "specjalną ochroną"


Tuż przed dzielnicą Fatih mijamy mury miasta [a właściwie przejeżdżamy pod murami]. Zatrzymujemy się przy wspomnianym Fatih Camii, słynnym meczecie wybudowanym za czasów sułtana Mehmeta II. Pechowo, odbywają się właśnie prace renowacyjne – po meczecie krążą budowlańcy w kaskach, a spora część budynku jest osłonięta. Jak cały Fatih.

A bit of Fashion


Fatih to dzielnica konserwatywna/religijna. Bliskie położenie od centrum sprawia jednak, że na ulicy spotkać można zarówno „zakryte”, jak i „odkryte” kobiety. Czarnych czarczafów raczej brak. Kręci się trochę turystów [nasza trójka widziała sześciu, co daje liczbę dziewięć… statystyka niezła]. Czujemy się bezpiecznie i swobodnie.

Przerażają nas jedynie takie widoki:

Kobieta-Paw. Oryginalna wersja weselna. Dla chętnych: kupię i prześlę pocztą


Nie uwierzę, że jest na świecie miejsce, w którym na jeden kilometr kwadratowy przypada więcej sklepów z sukniami ślubnymi !!!


Dochodzimy do Karagümrük, „sąsiedztwa” już nie tak ślicznego [powiedzmy] i raczej podmiejskiego. Wracamy więc tą samą główną ulicą na nasz przystanek. Podbój Fatih kończy się zatem szybko i zostawia pewien niedosyt.

Po lewej stronie w drodze powrotnej majaczy tabliczka z napisem Çarşamba. To ponoć jedna z najbardziej konserwatywnych okolic Stambułu. Po wycieczce słyszałam nawet od kogoś, że do pewnych okolic tego sąsiedztwa mają wstęp tylko członkowie określonych organizacji islamistycznych. Eee… ileż ja się historii o Gaziosmanpaşa nasłuchałam, PO TYM jak mieszkałam tam okrągły miesiąc. I jakoś włos mi z głowy nie spadł.


Wracamy szczęśliwie na stare, dobre, zdemoralizowane Beyoğlu.

wtorek, 20 maja 2008

Z serii "Turecka Majówka". Odsłona Pierwsza: Obrazki z Wyspy




Najpopularniejsza z Wysp Książęcych, najchętniej odwiedzana przez turystów. W niedzielne popołudnie tłumy nie mniejsze niż w okolicach placu Taksim. Hardcore dla żądnych tłocznego odpoczynku.

Po wszystkich [czterech] Wyspach jeździ się rowerami, wskakuje do bryczki, spaceruje... Spaliny surowo zabronione.

Wsiadamy w prom odpływający z Kabataş o 14 [nie polecam - trzeba wybrać się najpóźniej w południe, a najlepiej jeszcze przed 10, żeby na Wyspie spędzić cały dzień], który 20 minut później zabiera turystów z Kadıköy, a następnie rozrzuca ich po kolejnych Wyspach Książęcych: Kınalıada, Burgazada, Heybeliada, i ostatniej, największej i najbardziej turystycznie "zakorkowanej" - naszej Büyükada właśnie.

Kiedy rok temu płynęłam na Wyspy po raz pierwszy, zachwycałam się [jeszcze z promu], pstrykałam, wzdychałam... Po wyjściu na ląd ochy i achy przeszły naprawdę szybko. Poczucie odizolowania, które nie przeszkadza może latem [drewniany domek do wynajęcia na miesiąc za kilkaset złotych... zamiast kisić się w szemranych hostelu, można poczuć się jak król na własnej wyspie - opcja, którą wybiera pewnie niewielu przyjezdnych], zimą byłaby nie do zniesienia. Promy nie kursują co kwadrans, może przydarzyć się "odcięcie od świata" [kiedy zamknięto w tym roku na dwa dni szkoły z powodu opadów śniegu, znajomi z "drugiej" wyspy nie mieli wtedy np. chleba - nie kursowały bowiem również promy...].

Pierwszą odwiedzoną przeze mnie Wyspą była Heybeliada.
Na Dużej Wyspie poczucie odizolowania nikomu jednak nie grozi. Turyści dopisują przez cały rok, lokalni nie mogą narzekać na wybór knajp i restauracji, jeśli Wyspa zostanie "odcięta" od cywilizacji. Można pocieszyć się lodami MADO [których ja osobiście nie znoszę - ale o tym przy innej, bardziej gastronomicznej okazji...].

Dwadzieścia minut marszu i jesteśmy w Dilburnu, jednym z miejsc Wyspy, gdzie można bezstresowo rozpalić ogień i smażyć na nim, na co tylko ma się ochotę. W majowy weekend grilluje/piknikuje pół Stambułu, tu też nie narzekamy więc na brak towarzystwa. Przed wkroczeniem na "teren piknikowy" symboliczna opłata. Dla tych, którym nie uda się uciec [dwie dostojne Turczynki z wózkami zostały przepuszczone za darmo - udawały, że nie słyszą nawoływań strażnika... proszę się jednak nie zniechęcać!].

Aby nie uciekł nam ostatni "sensowny" prom [wcześnie rano wstajemy z uśmiechem na twarzy do pracy...], wracamy bryczką.


Przed złapaniem promu jemy jeszcze lody MADO.


ps. był to weekend przedostatni; jutro Odsłona Druga: początek relacji z ostatniego, długiego weekendu.

sobota, 10 maja 2008

Kicz made in Ortaköy

... jak na powyższym obrazku


Co: Ortaköy
Gdzie: za Beşiktaş, przed Bebek – jadąc od strony Taksimu
Po co: na gofry i kartoflany mix, czyli: Ortaköy Waffle i Ortaköy Kumpir
Kiedy: miejsce idealne na kiczowaty, sobotni, letni wieczór – zachód słońca i kilkupiętrowy goferek zmiękczą serca najoporniejszych




Wstałam dziś po południu (?!) z mocnym postanowieniem, że coś z tą pozostałą cząstką dnia trzeba sensownego zrobić [miałam napisać: pożytecznego, ale zreflektowałam się, że mamy w końcu weekend]. Na wyspy, nie mówiąc już o innych plażach – za późno. Na Taksim – szkoda czasu [nie miałam dziś nastroju na bycie sardynką w puszce]. Zdecydowanie trzeba mi było WODY.

Najłatwiej udać się na pobliski Beşiktaş, który oglądam jednak dwa razy w tygodniu w drodze do pracy, i gdzie, tak między nami mówiąc, uważam, że niewiele jest nad wodą do robienia [poza siedzeniem w Beerpoincie i patrzeniem na promy]. Mieszkać byłoby za to nie najgorzej [blisko Taksimu, choć spokojniej, blisko wody, więc wygodny transport do Azji plus – miłe widoki]. Wybrałam się zatem tam, gdzie także siedzi się, je i pije nad wodą, ale klimat jest za to bardzo TURYSTYCZNY.

Wafffffle…

Gofrów Turcy jedzą niewiele. Znajomy otworzył dwa lata temu ze znajomymi stoisko z goframi podczas studenckiego festiwalu muzycznego w… Kayseri [dla nieoswojonych: centralna Turcja]. Tradycyjne potrawy tureckie plus hot dogi, hamburgery i lody kręcone sprzedawał się na tony, a stoisko z goframi… poniosło porażkę. Kolega w obliczu rychłego bankructwa przerzucił się po dwóch dniach na biznes lodowy.

Stambuł to w końcu jednak miasto kosmopolityczne, które akceptuje nawet najbardziej dziwaczne kulinarne przepisy. Gofry [najsłynniejsze w Bebek, Modzie, i chyba Ortaköy właśnie] są piekielnie słodkie, makabrycznie olbrzymie i koszmarnie drogie.

Pycha.

Sześć rodzajów czekolady, gęsta śmietana, owoce, żelo-owoce [profanacja gofra – nie znoszę!], kokosowe, orzechowe, pistacjowe i cukierkowe posypki, czyli wszystko to, czego możemy spodziewać się jako dodatków, ale… nie na raz! Turcy tymczasem wrzucają, co się da, wybierają kilka rodzajów czekolady, które pokrywa następnie bita śmietana i kolejne warstwy starannie ugniatanych, lepkich pyszności. Przyjemność kosztuje 7 lira, czyli… 14 złotych [za gofra?!].

[za kolejną wypłatę kupuję gofrownicę]


Profesjonalizm w każdym calu



Kumpir, czyli wrzuć do ziemniaka, co się da i wymieszaj

Jeśli ktoś nie lubi słodyczy, może zamiast gofra [albo przed gofrem…] przekąsić upieczonego, przekrojonego na pół Mega-Ziemniaka, do którego wrzucane są [jak następuje]: sól, masło, ser, a po wymieszkaniu wspomnianych dodatki: oliwki, kiszone ogórki, pomidorki, kukurydza, parówki, kuskus… i wiele, wiele innych. Wszystko odpowiednio posiekane, polane obficie ketchupem i majonezem. Brzmi… zachęcająco, czy wprost przeciwnie?

Kartoflany mix w cenie gofra.

Sztuka tworzenia kumpirów


Kicz jak z pocztówki

Po ryzykownej uczcie [słono-słodkim mixie] można usiąść z czajem i patrzeć na zachód słońca, w tle którego widzimy:

- dziewiętnastowieczny meczet - Ortaköy Camii

- most bosforski - Boğaziçi Köprüsü

- turystów pstrykających zdjęcia.




ps. niniejszym oświadczam, że jutro wstaję wcześniej i udaję się na wyspę