sobota, 20 października 2007

Love and/or Marriage



Panna Młoda: turkish version







Zgodnie z danymi TurkStat’u, maleje liczba małżeństw zawieranych w Turcji. Spada również liczba rozwodów (odpowiednio: 636 par ZAwiązało, a 93 ROZwiązało związki – dane na rok 2006).

Najwięcej rozwodów: rejon morza Egejskiego. Zaraz potem Stambuł i zachodnia Anatolia.

Prawie połowa rozwodów (42,6 %) ma miejsce w ciągu pięciu lat od zawarcia małżeństwa (zaskoczenie to żadne, prawda?)



Kiedy Turcy/Turczynki żenią się/wychodzą za mąż?

Średnia dla mężczyzn: 26,1 lat; dla kobiet: (tak, tak… o kilka lat niższa) 22,8.

Najpóźniej żenią się mężczyźni z północno-wschodniej Anatolii oraz Stambułu (nieco wyższa średnia: 26,9 oraz 26,8). Na późniejsze zamążpójście pozwalają sobie również kobiety mieszkające w Stambule (23,6) (co te wielkie miasta robią z ludźmi…)

Najwcześniej wchodzą w związki małżeńskie mieszkańcy środkowej Anatolii (24,9 – mężczyźni, 21,5 – kobiety).

Największa różnica wieku według płci występuje na terenie północno-wschodniej Anatolii i wynosi – (ups) – cztery lata.



Na wypadek, gdyby to kogoś interesowało.

piątek, 19 października 2007

Wieś spokojna wieś zielona wieś polska


"Witam w Adampolu"


Panowie grają w tavlę...

Choć para już bardziej w klimacie




I na dowód...





Co: Polonezköy (wieś polska) / Adampol (od imienia księcia Adama Czartoryskiego)
Gdzie: daleko, daleko… daleko
Dojazd: autobusem do Beykoz – potem wedle własnej kreatywności (taksówka, autostop, rower, spacer, sanki…)



Ponieważ z Polakami spokojnie być nie może, zwyciężyła wersja z autostopem.

Mimo mojego dalece posuniętego sceptycyzmu (starość nie radość), chętny do zabrania czwórki zbłąkanych na obrzeżach Beykozu turystów znalazł się szybko (w niecały kwadrans). Taksówkarz nie zarobił więc na nas ani kuruşa (a miałby ze 30 lira za taką trasę…). Życzliwy kierowca: czarne BMW (nienowe), czarna skóra (odzienie kierowcy, znaczy się). W sam raz na piątkowy poranek.

Jest zielono. Las jest. drzewa są. Łąki malowane. Chyba mnie nawet ocuciło za mocno świeże powietrze, bo coś załomotało w klatce i zakręciło się w głowie (minusy zamieszkiwania centrum ponad 15-sto milionowego miasta… i pomyśleć, że niektórzy biegają wzdłuż mojej głównej ulicy każdego ranka, dotleniając, tudzież odtleniając swoje płuca…).

poniedziałek, 8 października 2007

Ramazan i Eyüp


Hacıvat i Karagöz – postacie kultowe. Tu: w wersji dmuchanej



Boza czeka na swoich fanów. Osobiście nie przepadam. I nie polecam (obok był salep…)

Pan robi pişmaniye. Słodycze takie

Pierre Loti



Co: Kawiarnia nazwana imieniem i nazwiskiem francuskiego pisarza – miejsce odwiedzane obowiązkowo przez turystów
Gdzie: Eyüp
Jak: min. autobus 55 T (z placu Taksim, stąd literka T – informacja niezwykle użyteczna, tak, tak…)
Po co: bo widoki ładne (Haliç)


Uznałam wczoraj, że to jedno z miejsc, o które w Stambule zahaczyć trzeba. Poza tym warto, bo widoki ponoć niezapomniane. Poza tym wypadałoby, jeśli było się już trzy razy na takiej choćby „głupiutkiej” ulicy francuskiej (którą swoją drogą uwielbiam… ale nie za często, tylko na SPECJALNE okazje).


Wycieczka do kawiarni Pierre Lotti. Piąta po południu. Dwie godziny do iftaru. (czyli posiłku po zachodzie słońca – Ramazan trwa…). Niezapomniany autobus 55 T (Gaziosman Paşa…). I ponadgodzinny korek, który spowodował zmianę planów.

Przy odrobinie dobrych chęci (naszych i taksówkarza) doczłapalibyśmy zziajani na ostatnie sekundy zachodu słońca. Widok z kawiarni Pierre Lotti chciałam jednak podziwiać za dnia, dlatego sztandarowy punkt programu każdego szanującego się turysty został tymczasowo wykreślony (nawet krótko-czasowo tymczasowo, bo do przyszłego weekendu…).

W zamian poszwędaliśmy się po centrum Eyüp, na kwadrans przed iftarem.


Rodziny gromadziły się w restauracjach. Rodziny gromadziły się na trawnikach. Rodziny gromadziły się na każdym najmniejszym skrawku ziemi, który mógł zostać zagospodarowany. W celach rekreacyjno – gastronomicznych. Nie widziałam czegoś podobnego w Kayseri. Może z powodu odizolowania „kampusową rzeczywistością”. A może po prostu nie spacerowałam nigdy w niedzielę w porze iftaru po centrum miasta…

Centrum kulturalne dzielnicy Eyüp robi wrażenie. W czasie Ramazanu można tu kupić wszystko: od strojów w stylu osmańskim i fajek wodnych, po wielkie tańczące lalki w sukniach ślubnych, biżuterię kiczowatą i mniej kiczowatą, chusty, dywany, mydła powidła; zjeść wszystko (po wcześniejszym zakupie, naturalnie, nic za darmo…): wszystko to, co na co dzień znaleźć można na każdym rogu każdej ulicy (tak, tak, na usługi gastronomiczne narzekać w Turcji nie wypada…) a także specjalne ramazanowe potrawy (jak nazywa się ten specjalny miękki „lizak” – skręcany z kilku słodkich „sosów” – osmański afrodyzjak? oczywiście zapomniałam…). Dorwałam nawet salep (przecież to już prawie zima… w ciągu dnia temperatura spada poniżej 30 stopni…) – wypiłam dwa kubki, jeden po drugim. Posypane porządną ilością cynamonu.

Bardzo miły wieczór. I żadnych turystów wokół.

(…o rejonie Eyüp pisałam też zimą…)